IZABELLA GUSTOWSKA

PRZYPADEK ANTONINY L...

Małgorzata Jankowska

 

Ukryta w legendzie kobieta, której nigdy nie było. O Przypadku Antoniny L...*

Pojęcie „przypadek" określa zarówno zdarzenia czy zjawiska, których nie da się przewidzieć, ale także osobę reprezentującą jakieś zjawisko lub charakteryzującą się pewną cechą. „Przypadek" zapowiada jakieś więcej, jakieś wtajemniczenie, może nawet sensację. Imienny kamuflaż uniemożliwia całkowitą identyfikację, ale za to wywołuje przypuszczenia, podsuwa domysły. Niekompletność, a zarazem konkretność tytułu sama staje się formą narracji, bo przecież jak pisała Barbara Hardy „zarówno nasze sny jak i marzenia na jawie są narracjami; pamiętamy, przewidujemy, spodziewamy się, rozpaczamy, wierzymy, wątpimy, planujemy i zmieniamy plany, krytykujemy, konstruujemy, plotkujemy, uczymy się, nienawidzimy i kochamy na sposób narracyjny. W istocie, aby żyć, tworzymy opowieści o sobie i innych, o zarówno naszej osobistej, jak i społecznej przeszłości i przyszłości"1. To „więcej" nie gwarantuje jednak czegoś kompletnego, a jedynie fragmenty, które zobaczymy „w prześwicie", wędrując w wielu kierunkach złożonej narracji. Nie wszystkie narracje dają się zmieścić na papierze, nie zawsze można zamknąć je w jakiejś formie, tylko dlatego, że są w ciągłym ruchu, że jest ich w nadmiarze, a każdy wątek wydaje się tak samo istotny. Mnożenie wątków i pozostawianie znaków jest charakterystyczne dla twórczości Izabelli Gustowskiej, stanowi jej prywatny rytuał, jej codzienne odnajdywanie świata.
W bogatej ikonografii, która „wywodzi się z życia osobistego artystki, tekstów i przedstawień z historii kultury oraz współczesnej sfery medialnej"2 odnajdujemy wiele kobiet: w wizerunkach, odbiciach, imionach, pragnieniach, być może któraś z nich to Antonina L.... Nawet, jeżeli wątpimy w jej obecność, to nigdy nie będziemy mieli pewności, że ona nie istnieje, i to czyni Przypadek Antoniny L tak fascynującym.
Poszukując śladów Antoniny, trzeba wrócić do wcześniejszych projektów Izabelli Gustowskiej. Postać ta pojawia się w nich kilkakrotnie: po raz pierwszy w instalacji Chwila I – Antonina (1990)3, a po wielu latach jako Antonina de Lodi, która brała udział w Targach Sztuki w Poznaniu (2005)4. W katalogu jest nawet reprodukcja jej pracy, niewielkie zdjęcie młodej dziewczyny, której twarz zakrywają okulary i kaptur, oraz krótka nota biograficzna. Poznajemy również miejsce, w którym być może mieszka. Pokój Antoniny gromadzi więcej, niż spodziewamy się zobaczyć – wirujące filmowe found-footage jako ślady jej (?) pragnień i marzeń, upodobań i lęków. Dalej są już tylko domysły, a nasza ciekawość i pragnienie odnalezienia tej, której nie znamy, wzmaga się tak samo gwałtownie jak pragnienie odnalezienia kobiety w czerwieni z wystawy She-Ona. Media story (2008). Izabella Kowalczyk pisała: „O tej tajemniczej postaci widzowie dowiadywali się jeszcze przed wejściem na teren budynku Starej Rzeźni. Powtarzany jak mantra męski głos wypowiadał słowa o poszukiwaniu pewnej kobiety... Narrator zakochał się w niej, pamięta jedynie, że miała na sobie coś czerwonego, i umknęła, znikła w tłumie innych postaci"5. Może to ONA jest Antoniną? W autorskim tekście towarzyszącym wystawie artystka pyta: „Kim jest ta kobieta, ta ONA? [...] Niezidentyfikowana do końca. [...] To jej głos przypomniała mi reklama Chanel emitowana w TVN. To ona była tą blondynką w masce z filmu na You Tube, była też – She z piosenki Charlesa Aznavoura. Na pewno miała na imię Antonina, ale za chwilę była Vicky lub April z powieści Jose Carlos Somozy [...]"6. Niekończące się domysły konstruują Antoninę, która jest tak samo znajoma, jak i nieznana, odległa, ale i bliska – jest znikającym punktem, który mamy przed oczyma, ale który wciąż nam ucieka, wciąż mamy go przed sobą na wyciągnięcie ręki. Jedyne, co jest pewne, to to, że tak, jak wiele innych wątków w twórczości Izabelli Gustowskiej, należy ją odnaleźć, tropiąc znaki, kolekcjonując je i składając z nich własną historię7. Wtedy „przypadek" zmienia się w materię świata zawieszonego pomiędzy fikcją i realnością, świata objawień i rozczarowań, świata, w którym nigdy nie podążamy w tym samym kierunku.
Czy Antonina jest postacią „zbiorowej" tożsamości, a może raczej, przekształcając Derridiańskie pojęcie „utożsamienia" – „utożsamioną", bo jak pisał filozof „tożsamość nie jest nigdy dana, przyjęta ani osiągnięta, nie: może się odbywać jedynie niekończący się, nieskończenie fantazmatyczny proces utożsamiania", przyjmując jednak, że ten kto pisze [autobiograficzną anamnezę], „musi już umieć powiedzieć ja"8. Utożsamienie jest więc „powracaniem do siebie", poprzez kulturę, politykę, religię, ale także sztukę i literaturę. U Gustowskiej ten proces widoczny jest już we wczesnych pracach, w których pojawia się wyraźny wątek autokreacji9. Utożsamienie odbywa się najczęściej w niespodziewanych momentach istnienia, z konieczności zmierzenia się z własną podmiotowością, tak jak w cyklach Względne cechy podobieństwa, Płynąc, czy w Źródłach. Jak mówiła artystka, „element refleksji osobistej ma ogromne znaczenie, on w każdej sytuacji naznacza to, do czego się odwołuję: czy to będzie postać Salome, czy Judyty, czy Marii Magdaleny – to jest jakby szukanie tożsamości"10. Paradoksalnie, poszukiwanie siebie staje się równoczesnym pozostawianiem przez artystkę znaków, w kolejnych, powoływanych i przywoływanych przez nią bohaterkach. Wyraźnie widać to w Portrecie wielokrotnym (Galeria Akumulatory II Poznań, 1985), który, jak pisała Gustowska, „zmusza mnie do wielkiej odwagi mówienia wprost. Łącze teksty własne z Sylvią Plath, Ingeborg Bachmann i Dianą Arbus. Ukrywam w tych wymieszanych tekstach prawdy, o których boję się powiedzieć, że są moje własne. Ryzykuję balansowanie na granicy cudzego i własnego życia, zyskuję coraz większą odwagę"11. To szczególnego rodzaju spotkanie, zawieszone pomiędzy realnością i fikcją, było szukaniem analogii w życiorysach tych kobiet i próbą określenia własnej „dwoistości" poprzez dialog artystki z samą sobą powieloną w wideo-odbiciach, ale poprzez bliskość innych kobiet. Artystka posłużyła się ich tekstami, umieszczając je obok własnych. Jednak charakter tego użycia nie był sentymentalny, nie było to podpisywanie się pod czyimś życiorysem, ale jak pisała autorka, sytuowanie „ciągle wobec pytań: co jest prawdziwe, co jest fałszywe, co się zdarzyło, co może się zdarzyć?"12. W tym właśnie czasie, po raz pierwszy pojawia się u Gustowskiej potrzeba wyjścia „poza wizerunki, odbicia lustrzane", zastąpienie ich pragnieniem „ocalenia chwili"13. Artystka podkreślała, że „są sprawy, których nie można zmieścić w wizerunku"14, dlatego konkretność Antoniny niczego nam nie wyjaśni, dlatego jest ona „przypadkiem". W tej perspektywie wszystkie wcześniejsze i późniejsze wcielenia Gustowskiej mogą równie dobrze być Antoniną: może nią być mała dziewczynka z pracy Chwila II (1990), która pojawia się, i z którą artystka się utożsamia, pisząc dalej w autorskim komentarzu „kobieta dojrzała to ja, i inne znane i nieznane, moje przeszłe i przyszłe wizerunki, kobiety realne, ziemskie i te zatrzymujące się wpół drogi, i te odważne, które próbują się wzbijać ponad wszystko". A może będzie nią któraś z szepcących dziewczyn o urodzie nimfy lub inna, nierozpoznana z Summer Time15.
Strategia odbicia i rozpuszczania zastosowana przez Gustowską nie tylko wobec własnego wizerunku, ale i kolejnych bohaterek, jest formą pozostawiania znaków, którą Gilles Deleuze opisał jako strategię fundamentalną dla dzieła Prousta W poszukiwaniu straconego czasu16. I tak, jak w tej niekończącej się opowieści potencjalnych zdarzeń konkretne rzeczy, przedmioty czy byty wysyłają znaki, które należy odczytywać i interpretować, tak postać Antoniny, indywidualizuje się poprzez „gromadzone znaki", a nie konkretność, kompletność jej wizerunku. Rozpoznanie znaków ukazuje nam ich sens i odkrywa „prywatny sekret", i tak jak pisał Deleuze „ukazuje się sens znaku, stawiając przed nami ukryty przedmiot – magdalenka przywołuje Combray, dzwonnice – dziewczęta, nierówne płyty chodnika – Wenecję"17.


Identyfikowanie Antoniny z konkretną osobą wyprowadza nas zawsze poza centrum, na obrzeża. W ten sposób narracja zatacza koło, wiruje w taki sposób, że zasada tradycyjnej logiki znika, a następstwa przyczyn i skutków są niepojęte18. Nie dochodząc do centrum, krążymy po czymś, co podobne jest do kłącza, które Deleuze i Guattari określili jako zjawisko, które nie ma początku ani końca, zawsze jest pośrodku, pomiędzy rzeczami, między bytami – intermezzo, a jego głównymi zasadami są: zasada połączenia i różnorodności, wielokrotności, oznaczonych przerw oraz zasada „kartografii" i „dekalkomanii"19. Przyjmując więc, że kłącze to struktura nieskończonych połączeń i niezliczonych znaków, zawsze trafimy na właściwy lub „inny", równie ciekawy wątek, zawsze w końcu dojdziemy do „jakiegoś" miejsca. To, co założyliśmy na początku, nie musi sprawdzić się w momencie, który uznamy za końcowy, bowiem uwolniona narracja może swobodnie podążać w różnych kierunkach i różnych przestrzeniach, objawiać się fragmentarycznie, porzucając własne wątki, wzniecać nowe lub prowadzić na boczne ścieżki, które urywają się nagle, bez uzasadnienia20. W tej wirującej, „kolistej narracji", składającej się z domysłów, znaków, plotek i wątpliwości Antonina może być „gdziekolwiek"21. Jakiś jej fragment będzie zapewne szeptem Summer Time, inny wypełni Pokój Antoniny i stanie się jedną z opowieści Love Stories, ostatni a zarazem kolejny znajduje dopiero swoją postać w nowojorskim mieszkaniu, w którym artystka chwilowo mieszka i pracuje, i można tylko marzyć, że „w tych repetycjach z repetycji gdzieś kryje się ONA...".

*...i mogłabym się ukryć w legendzie kobiety, której nigdy nie było (I. Bachmann, Malina, tłum. S. Błaut, Kraków 2011, s.56.)

 Małgorzata Jankowska